Czy brutalne starcia agresywnych młodych ludzi z nieprzebierającą w środkach policją na stałe wpiszą się do polskiej tradycji obchodów Narodowego Święta Niepodległości?
Wielki Marsz w przeddzień wyborów mógłby być większym kłopotem niż promocją dla Ruchu Narodowego. Celowo zatem organizatorzy listopadowego przemarszu nie prowadzili w tym roku szerokiej kampanii zachęcającej do udziału w ich patriotycznej demonstracji.
Rzeczywiście tegoroczny Marsz był znacznie krótszy niż w poprzednich latach. Oficjalną przyczyną mniejszej liczby uczestników pochodu były uciążliwe kontrole na drogach, które uniemożliwiły wielu grupom dotarcie na czas. Nie jest jednak tajemnicą, że nawet trasa przemarszu uległa skróceniu. Organizatorzy chcieli ominąć newralgiczne miejsca, takie jak rosyjska ambasada, czy słynna już "tęcza", gdzie po raz kolejny mogłyby wybuchnąć zamieszki.
Niestety frekwencja nie dopisała jedynie wśród patriotów, albowiem grupki "kiboli" można było spotkać w Warszawie już od samego rana. Gdy tylko pochód wyruszył z Placu Defilad uformowały się w nim zwarte grupki zamaskowanych bandytów. Zrobienie im zdjęcia groziło pobiciem, lecz przewaznie kończyło się jedynie na wyzwiskach. Dzięki temu Internet wypełnił się dziś tego typu fotografiami.
Wśród "zadymiarzy" z całą pewnością byli lewicowi działacze, którzy przyszli jedynie po to by upokorzyć i ośmieszyć patriotów. Mieli oni czelność szarpać się nawet z kobietami pełniącymi służbę w Straży Marszu, w efekcie czego jedną z dziewczyn zabrała karetka pogotowia. W tłumie było również wielu funkcjonariuszy policji, ubranych po cywilnemu, a nawet w patriotyczną odzież! Oni też chętnie uczestniczyli w zamieszkach, lecz trudno byłoby udowodnić im winę, gdyż wszyscy tłumaczą, że musieli mieć na oku najbardziej agresywne jednostki. Z całą pewnością można jednak uznać, iż były to elementy wywrotowe stanowiące zagrożenie dla integralności Marszu. A jednak obarczenie winą za zamieszki jakichś bliżej nieokreślonych "prowokatorów" jest stwierdzeniem niepełnym, ponieważ główny trzon walczących z policją stanowili zwykli bandyci, kibole i uliczni rozrabiacy, którzy po raz kolejny wykorzystali anonimowość tłumu by bezkarnie ciskać kamienie, butelki i metalowe pręty w służby mundurowe. Co gorsza, po drugiej stronie barykady stali ludzie podobnego pokroju, tylko w kaskach, hełmach i z pełnym prawem użycia siły. W efekcie wiele postronnych osób odniosło rany. Ludzie krztusili się od poparzenia dróg oddechowych gazem. Inni podczas ucieczki zostali oblani lodowatą wodą z policyjnych armatek. Z jednej i drugiej strony leciały, race, kamienie i petardy, ciskające żwirem z ziemi, niczym granaty.
https://www.youtube.com/watch?v=Q7bNg55FU54&list=UUytN3QlZVPs8i4NZaCpvaDQ%26hl=en%26fs=1%26rel=0%26ap=%2526fmt=18
Bilans? Kilkaset osób zatrzymanych, kilkadziesiąt rannych, w tym wielu ciężko - także wśród policji. A do tego standardowo - zniszczone przystanki, barierki, znaki, chodniki... w zasadzie wszystko co nawinęło się w kotle starć.
I tu jawi się kilka kluczowych pytań. Przede wszystkim dlaczego organizatorzy Marszu nie zakazali używania kominiarek? W końcu nikt z czystym sumieniem nie musi zakrywać twarzy. Dlaczego tych, którzy byli pijani, bądź uzbrojeni w kamienie nie usunęła z Marszu jego własna służba porządkowa? Dlaczego Straż Marszu Niepodległości nie może współdziałać z policją by wszystkich psujących patriotyczne święto bandytów po prostu usunąć i ukarać? Dlaczego liderzy Ruchu Narodowego przed Marszem oficjalnie potępiają chuliganów, a po zamieszkach oferują aresztowanym pomoc prawną? Zwłaszcza, ze odżegnują się od ludzi w kominiarkach, a jednocześnie w sklepiku Marszu Niepodległości można kupić maski zakrywające twarz?
W końcu trzeba zadać pytanie najważniejsze - na czym tak naprawdę zależy liderom Ruchu Narodowego? Mogłoby się wydawać, że na wizerunku struktury, jako organizatora patriotycznej manifestacji w najważniejsze polskie narodowe święto. Tak jednak nie jest, gdyż to ilość ludzi wydaje się być priorytetem wobec ich jakości. Dlatego żaden klub kibica nigdy nie zostanie pociągnięty do odpowiedzialności karnej za brutalne ekscesy swoich członków. W przeciwnym razie takie stowarzyszenia mogłyby w kolejnych latach solidarnie bojkotować Marsz. Skoro zatem nie chodzi o wizerunek i słupki poparcia, to może żywioł Ruchu Narodowego ukierunkowany jest na faktyczną zmianę, tj. "Obalenie Republiki Okrągłego Stołu", co z pewnością będzie wymagać siły i determinacji, także tych skrajnych grup, nastawionych jedynie na konfrontację. Otóż to także nieprawda! Gdyby słowa liderach Ruchu Narodowego znalazły poparcie w czynach, Marsz Niepodległości nie trwałby kilku godzin. Dysponując funduszami od wielu organizacji polonijnych oraz pracą zdeterminowanych wolontariuszy, Ruch Narodowy podczas dnia niepodległości mógłby zapoczątkować wielki protest, który trwałby szereg dni. Niczym robotnicy w Stoczni Gdańskiej, młodzi patrioci na Agrykoli mogliby żądać dymisji rządu i zmian w konstytucji. Po kilku dniach zarówno władza i naród zrozumiałyby, że nie jest to już tylko fanaberia kilku niedojrzałych buntowników, lecz bierny opór Polaków wobec upokorzenia, którego doznali przez ostatnie dekady.
Tak się jednak nigdy nie stanie, ponieważ liderzy Ruchu Narodowego nie mają sobie nic do zarzucenia. Zawsze po manifestacji wychodzą z dumą i poczuciem wielkiego osiągnięcia. A jakież ono jest? Być może odpowiedź jest nader prosta. Marsz Niepodległości daje ludziom to, czego sami chcą. Jedni mogą wykrzyczeć nienawiść do władzy, inni bezpośrednio uderzyć w jej zbrojne ramię, jeszcze inni zamanifestują swój patriotyzm i przywiązanie do bieli i czerwieni, a ostatni przyjadą po prostu by się upić na pseudo-patriotycznym koncercie, gdzie słychać głównie wulgarne epitety, agresję i nachalne dźwięki . Najgorsze jest to, że w najbliższym czasie nic nie zapowiada zmiany.
Show must go on...
Reinert